Max Fricke na początku 2019 roku osiągnął jeden z największych dotychczasowych sukcesów w swojej karierze. Zawodnik pochodzący z Mansfield triumfował w Indywidualnych Mistrzostwach Australii, w pokonanym polu pozostawiając między innymi dużo bardziej doświadczonego od niego Chrisa Holdera czy Rohana Tungate’a.

22-latek ma ambitne plany na dalszą część sezonu. Żużlowiec Betard Sparty Wrocław chce awansować do Grand Prix. Co ciekawe, kilka miesięcy temu był krok od zawitania do elity. Pechowy okazał się wówczas finał GP Challenge, rozegrany w Landshut. - Myślę że każdego roku jestem coraz bliżej. Będę gotowy, kiedy nadejdzie odpowiedni czas. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Byłem bardzo blisko awansu w ubiegłorocznym GP Challenge, ale pozbawił mnie tego defekt motocykla. Liczę na więcej szczęścia w tym sezonie. Jeśli ono dopisze postaram się o dobry wynik – powiedział.

Jeździec z Antypodów w przeszłości miał już okazję do startów pośród szesnastu najlepszych zawodników globu. Było to w sezonie 2017. Max Fricke wziął wtedy udział w trzech rundach, gdzie łącznie wywalczył jedenaście punktów. Najlepiej poszło mu w Sztokholmie, gdzie po trzech pierwszych wyścigach miał na koncie sześć „oczek”. Niestety później przyszły dwa zera i żużlowiec musiał pożegnać się z marzeniami o półfinale. - W Teterow cały czas jechałem z urazem. Ucierpiałem wówczas przed rundą w Gorzowie, gdzie również miałem się pojawić. Musiałem przez to powstrzymać się od jazdy na kilka tygodni. To nie był najlepszy czas na starty w Grand Prix, ale dałem z siebie wszystko.

Same zmagania 22-latek również zakończył w mało przyjemny sposób. W piętnastej odsłonie dnia toruńskiej rundy z impetem upadł na tor i już więcej się na nim nie pojawił. - Niestety skończyłem sezon upadkiem w Toruniu, gdzie ucierpiała moja głowa. Przez to nie pojawiłem się w Melbourne. Oczywiście nie są to dobre wspomnienia, ale gdy masz szansę wystąpić w Grand Prix, trzeba z niej skorzystać – zakończył.