W 15. biegu Grand Prix Europy w Bydgoszczy nie atakowany przez nikogo Adrian Miedziński za mocno kontrował motocykl na łuku, zrobił efektowny piruet i upadł na tor. Zawodnik szybko próbował wstać, ale wyglądał jak bokser zamroczony po nokaucie.

- Poślizgnąłem się, bo za szybko próbowałem wstać - wyjaśniał po zawodach. Jednak osoby ze służb medycznych, które pomagały mu na torze, mówiły, że Miedziński po upadku i uderzeniu w tył głowy o twardy tor stracił na chwilę świadomość. Żużlowiec nie wiedział, gdzie jest ani co się z nim dzieje. Scena z zawodnikiem Unibaksu wyglądała dramatycznie i lekarz być może nie powinien był zgodzić się na jego start w ostatnim wyścigu. - Przeżyłem podobny upadek na torze w Ipswich - wspomina Krzysztof Cegielski, były uczestnik Grand Prix. - Wstałem o własnych siłach, poszedłem do parkingu, a po drodze, jak mnie pytano czy jest OK, odpowiadałem, że w wszystko w porządku. Za chwilę wyjechałem do kolejnego biegu, zahaczyłem o tylne koło motocykla rywala i wyrwałem pół bandy. Moim zdaniem lekarze w podobnych sytuacjach powinni być stanowczy, bo zawodnik nie ma pełnej świadomości - skwitował Cegielski.

Dodajmy, że występ Miedzińskiego tylko w połowie był udany. Po dwóch biegach torunianin zebrał 5 punktów. W trzech następnych nie zdobył żadnego. - Tor się zmienił, a ja miałem za mocne silniki. W miarę trwania zawodów nawierzchnia robiła się coraz twardsza, było też ślisko, ponieważ nie zmieniłem motocykla, zaczęło mi brakować prędkości - wyjaśniał Polak.