Martin Smolinski nie przeszedł w Bydgoszczy pierwszego odbioru technicznego motocykla, bo komisarz, który badał sprzęt, znalazł ukryty pod siodełkiem regulator zapłonu. Smolinski używał regulatora w Grand Prix Nowej Zelandii, ale wtedy urządzenie nie było jeszcze zakazane.

FIM dopiero kilka dni temu wydała stosowne rozporządzenie. Niemiec próbował jednak oszukać komisarza technicznego zawodów w Bydgoszczy i element służący do zmiany zapłonu ukrył pod siodełkiem. Motocykla z zamontowanym urządzeniem nie udało się jednak przemycić, a za drugim podejściem do odbioru technicznego, Smolinski już nie próbował żadnych sztuczek, bo bał się kary.

– Ta sprawa ma dwa aspekty – zauważa Krzysztof Cegielski. – Z jednej strony FIM zachowała się nie fair zmieniając reguły w trakcie gry, a z drugiej to jednak taki regulator zapłonu daje istotną przewagę. Są takie momenty w trakcie jazdy, na przykład na starcie, czy w połowie łuku, że warto mieć niski zapłon. Są jednak i takie, że warto mieć wysoki zapłon. Choćby na wyjeździe z łuku. Wiem o czym mówię, bo kiedyś miałem taki regulator w manetce i stosowałem to z dobrym skutkiem na treningach.

- Smolinski miał więc pewien handicap. Nie rozumiem jednak działania FIM. To tak, jakby w Formule I wydano wiele milionów na testy przed sezonem, a po pierwszej rundzie Grand Prix ktoś by stwierdził, że wprowadzone nowinki trzeba usunąć i grube pieniądze poszłyby w błoto. Szkoda, że Martin nie protestował przeciwko zakazowi, bo ewidentnie został skrzywdzony – kwituje Cegielski.