Główna Komisja Sportu Żużlowego upiera się, by wprowadzić regulamin ograniczający płace. - Mamy już ekspertyzę jednej z kancelarii, która pokazuje, że będzie to zgodne z prawem - mówi przewodniczący GKSŻ Piotr Szymański.- A ja mam ekspertyzę, która mówi, że limitowanie zarobków jest niezgodne z prawem polskim i unijnym - ripostuje prezes stowarzyszenia żużlowców Krzysztof Cegielski.

Burzą się też sami zawodnicy, którzy nie chcą się zgodzić, by maksymalny kontrakt wynosił 75 tys. zł, a stawka za punkt 800 zł. Żużlowcy już dokonali wyliczenia, z którego wynika, że po wejściu limitów najlepsi ledwo wyjdą na swoje. Koszty występów w jednym sezonie skalkulowali na kwotę 211 tys. zł. Po wejściu nowych stawek mogą natomiast zarobić 250 tys. zł. Działacze GKSŻ są tym wyliczeniem oburzeni i mówią o manipulacji. Ich zdaniem wydatki nie przekraczają 123 tys. zł. Dodają też, że zawodnicy obliczając przychody zapominają dodać pieniądze, które otrzymują z umów sponsorskich. - Poza tym odnosimy wrażenie, że licząc koszty wrzucono do jednego worka wszystkie ligi, w których startują - mówi Przeglądowi Sportowemu jeden z działaczy i pokazuje kalkulacje  wykonane przez GKSŻ. Wynika z nich, że roczny zysk sportowca sięga 277 tys. zł. - Czy to jest mało? - pyta. - To nie jest dobre pytanie - uważa jednak Cegielski.

- Chodzi o to, że sam pomysł jest chory i niezgodny z prawem. Jeśli regulamin zostanie wprowadzony, pójdę do Urzędu Ochrony Praw Konsumenta. Nie można bowiem zarobków limitować. W sytuacji, gdy kluby mają kłopoty, prezesi powinni kierować się raczej zdrowym rozsądkiem - zapowiada Cegielski.