Greg Herbie Hancock, to jedna z największych gwiazd światowego speedway'a. Jedyny żużlowiec, który uczestniczył we wszystkich turniejach cyklu Grand Prix od momentu jego utworzenia w 1995 roku. Amerykanin jest również wielkim przyjacielem Leigh Adamsa, który wczoraj oficjalnie zakończył swoją karierę w Polsce. 

Gregory spisał się świetnie i zajął w zawodach trzecią lokatę, ustępując miejsca wyłącznie tryumfatorowi Adrianowi Miedzińskiemu i gospodarzowi całej zabawy Leigh Adamsowi. - To będzie pamiętny dzień dla żużla. Dzień, w którym Leigh odchodzi. Musimy myśleć o nim jednak pozytywnie. Adams postanowił wykonać pewien odważny krok w życiu, odchodząc ze sportu jako świetny zawodnik. Na pewno zostanie zapamiętany. Leigh wniósł wiele profesjonalizmu do tego sportu - mówi Greg Hancock.

Sezon się kończy, a wszystko wskazuje na to, że ostatni Mohikanin światowego żużla dochodzi do swojej optymalnej dyspozycji. - Ciągle czuję się, jak nastolatek, to jest pewnie mój największy problem (śmiech - dop. red.). Dziś były fantastyczne zawody, wszystko szło świetnie, stanąłem na podium, powtórzyłem dobry wynik z Grand Prix Polski. Ale najważniejsze, że mogłem wystartować dla Leigh i w ten sposób uczcić jego odejście - wyznaje.

Być może dzięki temu Amerykanin wygra ostatni turniej, w jakim wystartuje Adams, w Mildurze w styczniu przyszłego roku. - Mam nadzieję, że będę mógł. Leigh pytał mnie czy pojawię się w Mildura, ale na chwilę obecną mam parę spraw rodzinnych do załatwienia w Kalifornii. Aczkolwiek postaram się wszystko tak poukładać, żeby móc wystartować w jego turnieju pożegnalnym i w Australii - kończy.

Rozmawiał: Patryk Rojek