Ryan Sullivan jest jedynym żużlowcem, który nie chce zapłacić obowiązkowego ubezpieczenia. - Kluby płacą zawodnikom wielkie pieniądze, a dzięki tym ubezpieczeniom zabezpieczają się na wypadek kontuzji - mówi Krzysztof Cegielski, przewodniczący stowarzyszenia żużlowców.

Uważa, że generalnie pomysł prezesa Enea Ekstraligi Wojciecha Stępniewskiego jest znakomity, lecz dodaje, że w projekcie popełniono kilka błędów.

- Ubezpieczenia wprowadzono po podpisaniu niemal 90 procent kontraktów. Po drugie składka powinna być płacona pół na pół, bo korzyści są obopólne. Po trzecie szczegóły umowy nie były konsultowane. Po czwarte wciąż nie ma ostatecznej wersji, więc zawodnicy podpisują weksle in blanco. Ciągle nie wiedzą, czy ubezpieczenia będą dla nich korzystne. Po piąte składka powinna być liczona od zysku, a nie od dochodu, bo zawodnicy ponoszą koszty zakupu sprzętu. Po szóste jest problem z żużlowcami mającymi wieloletnie umowy, bo dochodzi do zmian w trakcie ich trwania - wylicza Cegielski.

Obecnie wszyscy zawodnicy, poza Ryanem Sullivanem, podpisali zgodę na zawarcie obowiązkowych ubezpieczeń. Uczynili to nawet mający wieloletnie kontrakty Chris Holder, Adrian Miedziński i Darcy Ward. Żużlowcy mają przelać do końca lutego 60 procent należności, a pozostałą część do końca lipca.

Po ostatnich poprawkach formuła jest zdecydowanie korzystniejsza niż ta z pierwszej wersji. Nieoficjalnie wiemy, że Grzegorz Walasek, który w tym sezonie zarobi 1,5 mln zł zapłaci składkę w wysokości 37,5 tys.